Ale nie dam, bo mnie przekonano, że to może być dla mnie niebezpieczne, bo ten blog może czytać kupę ignorantów kulinarnych, i narażam się na sporą odpowiedzialność, jak chodzi o zdrowie niektórych moich czytelników, których za to posądzenie z góry przepraszam:-) Ale, to jest powód dla którego nie wpisałam na blogu tego przepisu wcześniej, pomimo zapowedzi.
Nie ma jednak wielkiego problemu, chcącemu w końcu nie dzieje się krzywda, i jak kto chce, to znajdzie właściwy, jak chodzi o tradycję, przepis na czerninę w necie.
Dla Wielkopolan, to żadna czarna (nomen omen) magia, tylko jedna z zup, które od czasu do czasu przyrządzają, a przy okazji zawsze jest też mięcho z kaczki.
Jej pieczenie też nie stanowi wielkiego problemu. Najważniejsze to nasolenie, i namajrankowanie ( bardzo mocne) tej kaczki, wsadzenie jej w kuper i jabłka, i cebuli, zawiązanie tego kupra, i pieczenie do miękkości, ot cała filozofia. Żeby mieć dobry sos, to warto na ostatnią godzinę pieczenia (najmniej pół godziny) włożyć do brtyftanny luzem także obrane i pokrojone jabłko, i cebulę, co na koniec wspaniale zagęszcza sos. Bo i jabłko i cebula rozpadnie się w trakcie pieczenia.
Żadnego wymyślania, żadnego cudowania, zwyczajnie prostota w całej rozciągłości. Podawać tę kaczkę można najlepiej z buraczkami, ale też można z kapustą, i ze szparagami, i z marchewką z groszkiem, i z czymkolwiek co tam komu piknie do głowy. Pyry są obowiązkowe, ofkors:-)
Sorry, że nie ma przepisu na czerninę, z czego są niezadowoleni pewnie wszyscy zapiekankowcy, i makaronowcy, bo innych z tego blogowiska nie znam, nie ujawnaili się:-) to trochę za mało umiejętności na bezpieczne przyrządzenie tej zupy.
Taka potrzeba mnie naszła, potrzeba wytłumaczenia się z zapowiedzi:-) dobry moment, podobny do tej godziny, kiedy ta zapowiedz padła:-)
Komentarze